Nieco to paradoksalne, bo wcale nie był to weekend i był zdecydowanie za krótki.
Niemniej jednak jestem po przemiłym pobycie u rodziny (bo przecież rodzina mojej mentalnej żony to tak jak moja rodzina no nie?)i wysłuchałem mnóstwa historii o myślistwie. Dostałem trzy czarno-białe klisze, obejrzałem parę fajnych filmów, wypiłem morze piwa, o innych grzesznych przyjemnościach nie wspominając.
Taka małą refleksja w związku z tym, przede wszystkim à propos myślistwa - co ciągnie człowieka do lasu?
Chęć oderwania się od cywilizacji? Takie a nie inne hobby?
Dla mnie las jest totalnym królestwem archetypu. Dość wspomnieć o bajkach podszytych mocno Freudem, których lwia część toczy się właśnie w kniejach. Las jest labiryntem pełnym nieskończonej ilości ścieżek, zapachów i doznań.
A jeśli już człowiek nauczy się patrzeć (ja ciągle staram się tego nauczyć)to las jest też areną życia i śmierci. Poczynając od mikrokosmosu owadów, na koronach drzew skończywszy. Żarcie, kopulacja i śmierć. W gruncie rzeczy - tak jak w ludzkim życiu.
Chyba dlatego lubię też tak bardzo pogański black metal - to dla mnie muzyka lasu.
zwłaszcza WiTR
Choć trudno ich zamknąć w szufladce "pagan black". Są awangardowi, ordynarnie zgrzytliwi a jednocześnie kurewsko progresywni.
Zajebiście mają. Siedzą sobie w waszyngtońskich lasach, od czasu do czau wydadzą wykurwisty album (album to w ich przypadku np. dwa dziesięciominutowe kawałki) i rozpierdolą nim stendżową psychikę na atomy.
