Blisko miesiąc temu porzuciłem mazowieckie knieje i przeprowadziłem się do Warszawy. Nowa praca (wcale nie tak chujowa, jak się spodziewałem) skutecznie zabiera mi jakiekolwiek chwile, które mogę poświęcić na fotografowanie. Na szczęście rzut kamieniem od domu mamy Park Skaryszewski.
Jestem nim po prostu oczarowany. To moja prywatna oaza spokoju. Dziś spędziliśmy przemiły dzień na spacerze połączonym z fotografowaniem. Przy okazji dwie ciekawe obserwacje:
- bateria w aparacie pada zawsze wtedy, gdy pojawiają się najciekawsze obiekty (prawie jak prawo Murphy'ego)
- lans lustrzankowy nie zna granic. Każdy ma DSLRa i z dwudziestu metrów obczaja, co ma inny przechodzień. Dominują Canony, choć te trzycyfrowe; plastikowe i tandetne. Tutaj akurat jestem rodzynkiem, bo zamiast systemu z dwiema literkami "n" bujam się z oczojebnym, czerwonym napisem "Pentax" na pasku.
Tak czy fuck zapraszam do zerknięcia na moje ulubione miejsce w stolicy.




